snu, więcej dającego zmęczenia niż wypoczynku. Te chorobliwe twarze, w których malowały się w całej nagości pożądania fizyczne bez poezji jaką stroi je dusza, miały coś okrutnego, coś zimno-bestjalskiego. To przebudzenie się rozpusty bez strojów i barwiczki, ten szkielet zepsucia odarty z łachów, zimny, pusty, wyzuty z sofizmatów dowcipu lub uroków zbytku, przeraził owych nieustraszonych atletów, mimo iż tak zaprawionych do zapasów z rozpustą. Artyści i kurtyzany w milczeniu wodzili błędnem okiem po nieładzie mieszkania, gdzie wszystko było spustoszone, zniszczone ogniem namiętności. Szatański śmiech rozległ się nagle, kiedy Taillefer, słysząc głuche rzężenie gości, silił się powitać ich uprzejmą miną: twarz jego, spocona i nabiegła krwią, zamajaczyła nad sceną niby piekielny obraz zbrodni bez wyrzutów[1]. Obraz był zupełny. Było to błoto na łonie zbytku, okropna mięszanina przepychu i nędzy ludzkiej, przebudzenie rozpusty, kiedy swemi krzepkiemi rękami wycisnęła wszystkie owoce życia, zostawiając dokoła siebie jedynie plugawe ogryzki lub kłamstwa w które już nie wierzy. Rzekłbyś śmierć uśmiechająca się wśród rodziny zadżumionych: pierzchły zapachy, olśniewające światła, i wesołość i pragnienia; został wstręt ze swą mdlącą wonią i swoją przenikliwą filozofją, słońce jaśniejące jak prawda, powietrze czyste jak cnota, kłócące się z tą atmosferą gorącą, przesyconą
- ↑ Historja Taillefera znajduje się w noweli L’Auberge rouge.