margrabiego Rafaela de Valentin. Wyraz głębokiej troski mocującej się z despotycznem charakterem malował się na tej twarzy okolonej długiemi siwemi włosami w nieładzie, wysuszonej jak stary pergamin gdy się zwija w ogniu. Gdyby jakiś malarz spotkał tę szczególną osobistość, czarno ubraną, chudą i kościstą, bezwątpienia, wróciwszy do pracowni, uwieczniłby ją w albumie z takim podpisem: Poeta klasyczny w poszukiwaniu rymu. Sprawdziwszy numer który mu wskazano, ta żywa palingenezja Rollinowska zapukała lekko do bramy wspaniałego pałacu.
— Czy pan Rafael w domu? spytał starowina szwajcara w liberji.
— Pan margrabia nie przyjmuje nikogo, odparł służący pochłaniając olbrzymi kawał bułki rozmoczony w kawie.
— Powóz stoi, odparł nieznajomy starzec wskazując świetny ekwipaż stojący pod daszkiem osłaniającym stopnie ganku. Pan margrabia wyjdzie tutaj, zaczekam na niego.
— Ech, ojczulku, mógłbyś tu czekać do jutra rana, odparł szwajcar. Zawsze jest w pogotowiu powóz dla jaśnie pana. Ale wyjdź ztąd, proszę; straciłbym sześćset franków dożywotniej renty, gdybym raz wpuścił bez rozkazu obcą osobę do pałacu.
W tej chwili, wysoki starzec, w stroju dość podobnym do kostjumu woźnego w ministerjum, wynurzył się z sieni i zeszedł spiesznie kilka schodów przyglądając się oszołomionemu staremu petentowi.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.