Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zresztą, jest pan Jonatas, rzekł szwajcar; niech pan z nim pomówi.
Dwaj starcy, pociągnięci ku sobie wzajemną sympatją lub ciekawością, spotkali się w obszernym dziedzińcu, gdzie wśród bruku rosło parę ździebeł trawy. Przeraźliwa cisza panowała w tym pałacu. Widząc Jonatasa, chciałoby się przeniknąć rozpościerającą na jego twarzy tajemnicę, o której mówił zarazem każdy szczegół tego zamarłego domu. Pierwszem staraniem Rafaela, skoro wszedł w posiadanie olbrzymiego spadku po wuju, było odszukać dawnego oddanego sługę, na którego przywiązanie mógł liczyć. Jonatas rozpłakał się z radości widok młodego pana, którego pożegnał był — jak mniemał — na zawsze; ale szczęście jego doszło do zenitu, gdy margrabia powierzył mu wysokie funkcje intendenta. Stary Jonatas stał się potęgą pośredniczącą pomiędzy Rafaelem a całym światem. Najwyższy rządca majątku swego pana, ślepy wykonawca nieznanej myśli, był niby szóstym zmysłem, przez który wzruszenia życia dochodziły do Rafaela.
— Panie, chciałbym mówić z panem Rafaelem, rzekł starzec do Jonatasa, wstępując na ganek aby się schronić przed deszczem.
— Mówić z panem margrabią? wykrzyknął intendent. Zaledwie odzywa się do mnie, który go kołysałem na ręku, którego żona karmiła go swojem mlekiem.
— A ja! wykrzyknął starzec. Jeżeli pańska żona karmiła go swem mlekiem, ja, ja sam dawałem mu