— Panie margrabio, trzeba wstać i ubierać się.
Wstaje i ubiera się. Mam obowiązek podać mu szlafrok, zawsze tak samo skrojony i z tej samej materji. Mam obowiązek postarać się o nowy, skoro ten jest zużyty, jedynie aby oszczędzić memu panu kłopotu życzenia. Także dziwactwo! ano cóż, ma tysiąc franków do przepuszczenia codzień, robi co chce, kochane dziecko! Zresztą, ja go tak kocham, że gdyby mnie uderzył w twarz z jednej strony, nadstawiłbym mu drugą! Gdyby zażądał odemnie najcięższej rzeczy, zrobiłbym, rozumie pan? Zresztą ubrał mnie w tyle drobiazgów, że mam się czem zająć. Czyta dzienniki, nieprawdaż? Mam rozkaz układać je w tem samem miejscu, na tym samym stole. Mam też, o jednej i tej samej godzinie, ogolić go, i ręka mi nie drży! Kucharz straciłby tysiąc talarów dożywocia, które go czekają po śmierci jaśnie pana, gdyby śniadanie nie znalazło się niewzruszenie na stole o dziesiątej rano, a obiad punkt o piątej. Porządek dań ułożony jest na cały rok, dzień po dniu. Pan margrabia nie potrzebuje niczego pragnąć. Ma truskawski, kiedy są truskawki; pierwsza nowalja, która się ukaże w Paryżu, jest dla niego. Program jest wydrukowany, umie rano swój obiad na pamięć. Następnie ubiera się o tej samej godzinie, w to samo ubranie, w tę samą bieliznę, położoną zawsze przezemnie — rozumie pan? — na tym samym fotelu. Mam czuwać aby materja była zawsze ta sama; w razie potrzeby, jeżeli np. surdut się zniszczy, mam go zastąpić nowym nie mówiąc ani słowa. Jeżeli jest ładnie, wchodzę i mówię do pana:
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.