z mężczyzn, nie słuchając muzyki, pogrążony w naiwnym zachwycie, wpatrywał się bez ruchu w sąsiadkę Rafaela. Valentin ujrzał, w parterowej lóżce, obok Akwiliny, plugawą i krwistą twarz Taillefera, który przesyłał mu pochwalne znaki. Później ujrzał Emila, który, stojąc w fotelach, zdawał się mówić: „Ależ patrzże na to piękne stworzenie, które masz koło siebie.” Wreszcie, Rastignac, siedząc koło pani de Nucingen i jej córki, szarpał rękawiczkę jak człowiek w rozpaczy że jest przykuty tutaj nie mogąc pospieszyć do pięknej nieznajomej. Życie Rafaela zależało od nienaruszonego dotąd paktu jaki zawarł sam ze sobą: przyrzekł sobie nigdy nie spojrzeć bacznie na żadną kobietę, i, aby być wolnym od pokusy, nosił lornetkę, w której kunsztownie pomieszczone mikroskopijne szkiełko niweczyło harmonję najpiękniejszych rysów zniekształcając je. Jeszcze pod wrażeniem grozy, która go ogarnęła rano, kiedy, pod wpływem prostego uprzejmego życzenia, talizman skurczył się tak szybko, Rafael postanowił niezłomnie nie obrócić się do sąsiadki. Rozparty jak jaka księżna, obrócony plecami, zasłaniał niegrzecznie nieznajomej pół sceny, wyraźnie lekceważąc ją, nie chcąc nawet wiedzieć że piękna kobieta znajduje się tuż za nim. Sąsiadka wiernie naśladowała pozycję Rafaela: oparła łokieć na krawędzi loży i patrząc na śpiewaków trzymała głowę nieco w bok, jakgdyby pozowała do portretu. Oboje wyglądali na parę sprzeczających się kochanków, którzy się dąsają na siebie, obracają się do siebie plecami a padną sobie w objęcia za pierwszem
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.