Idąc, widział już nie Paulinę z hoteliku Saint-Quentin, ale Paulinę wczorajszą, ową idealną kochankę, tak często marzoną, młodą dziewczynę inteligentną, rozkochaną, artystkę, rozumiejącą poetów, rozumiejącą poezję i żyjącą wśród zbytku; słowem Fedorę o pięknej duszy, lub też Paulinę posiadającą koronę hrabiowską i dwa miljony jak Fedora. Kiedy się znalazł na wydeptanym progu, na pękniętej płycie kamiennej pod temi drzwiami gdzie tyle razy oblegały go rozpaczliwe myśli, jakaś starsza kobieta wyszła mówiąc:
— Czy to pan Rafael de Valentin?
— Tak, dobra pani, odparł.
— Zna pan swoje dawne mieszkanie, rzekła, czekają tam na pana.
— Czy to zawsze pani Gaudin prowadzi hotelik?
— Och, nie, proszę pana. Pani Gaudin jest teraz baronową. Mieszka w pięknym własnym domu po tamtej stronie wody. Mąż jej wrócił. Hohoho! przywiózł miljony... Powiadają, że, gdyby chciała, mogłaby kupić całą naszą dzielnicę. Oddała mi gratis swoją dzierżawę i resztę czynszów. O, to zacności kobieta! Ani odrobiny nie shardziała przy swoim majątku.
Rafael wbiegł na poddasze; kiedy przebywał ostatnie stopnie, usłyszał fortepian. Paulina siedziała skromnie ubrana, w perkalikowej sukni; ale krój sukni, rękawiczki, kapelusz, szal niedbale rzucone na łóżko, zdradzały zbytek.
— Och! przyszedł pan! wykrzyknęła obracając głowę i podnosząc się naiwnym i rozradowanym ruchem.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.