Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

Rafael usiadł koło niej, zaczerwieniony, zawstydzony, szczęśliwy; patrzał na nią nie mówiąc nic.
— Czemu pan nas opuścił? szeptała spuszczając oczy i oblewając się rumieńcem. Co się z panem stało?
— Och, Paulino, byłem, jestem jeszcze bardzo nieszczęśliwy!
— Tak! wykrzyknęła roztkliwiona. Odgadłam pański los wczoraj, widząc pana wykwintnym, bogatym na pozór... ale naprawdę, co, panie Rafaelu, to zawsze tak jak niegdyś?
Valentin nie mógł powstrzymać łez które mu się zakręciły w oczach; zawołał:
— Paulino!... ja...
Nie dokończył, oczy jego zabłysły miłością, serce przelało się w spojrzenie.
— Och! kocha mnie! kocha mnie! wykrzyknęła Paulina.
Rafael skinął głową, niezdolny był wymówić słowa. Na ten gest, młoda dziewczyna ujęła go za rękę, ścisnęła ją, i rzekła, to śmiejąc się to szlochając:
— Bogaci, bogaci, szczęśliwi, bogaci! twoja Paulina jest bogata... Ale, och, ja powinnabym dziś być bardzo biedna. Tysiąc razy mówiłam sobie, że to słowo: Kocha mnie! opłaciłabym skarbami ziemi. O mój Rafaelu! masz miljony. Kochasz zbytek, będziesz szczęśliwy; ale ty powinieneś kochać i moje serce, jest w tem sercu tyle miłości dla ciebie! Nie wiesz? ojciec mój wrócił. Jestem bogatą dziedziczką. Matka i on zostawiają mnie całkowicie panią mego losu; jestem wolna, rozumiesz?