twoją sługą. Och, Rafaelu, ofiarując ci moje serce, osobę, majątek, nie dam ci dziś nic więcej niż w dniu w którym raz tutaj, rzekła pokazując szufladę, podsunęłam pięciofrankówkę. Och, jakże wówczas radość twoja była mi bolesną!
— Czemu jesteś bogata? wykrzyknął Rafael, czemu nie masz ambicji? nie mogę nic uczynić dla ciebie!
Łamał ręce ze szczęścia, z rozpaczy, z miłości.
— Kiedy będziesz margrabiną de Valentin, znam cię, anielska duszo, ten tytuł i mój majątek nie będą ci warte...
— Jednego twojego włosa! wykrzyknęła.
— Ja także mam miljony, ale czem są teraz dla nas bogactwa? Ach, mam moje życie, mogę ci je ofiarować, bierz je.
— Och, miłość twoja, Rafaelu, miłość twoja, to cały świat. Jakto! twoja myśl jest moją? ależ jestem najszczęśliwszą ze szczęśliwych.
— Usłyszy nas kto, rzekł Rafael.
— Ech, niema nikogo, odparła z miluchnym dąsem.
— Więc chodź! wykrzyknął Rafael wyciągając ku niej ramiona.
Skoczyła mu na kolana i oplotła rękami jego szyję.
— Uściskaj mnie, rzekła, za wszystkie zgryzoty które mi sprawiłeś, aby wymazać przykrość którą mi czyniły twoje radości, za wszystkie noce, które spędziłam malując moje ekraniki...
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.