— Och! jestem wyrodna córką, podjęła, nie myślę już o ojcu, o matce, o niczem w świecie. Ty nie wiesz, ukochany mój, ojciec jest bardzo chory. Wrócił z Indji bardzo cierpiący. O mało nie umarł w Hawrze, gdzieśmy po niego pojechały. Och, Boże! wykrzyknęła spoglądając na zegarek, już trzecia! Muszę być w domu kiedy się obudzi, o czwartej. Jestem panią domu; matka robi wszystko co ja zechcę, ojciec mnie ubóstwia, ale nie chcę nadużywać ich dobroci, toby było nieładnie! Biedne ojczysko, to on posłał mnie do teatru wczoraj... Przyjdziesz go odwiedzić jutro, nieprawdaż?
— Czy margrabina de Valentin uczyni mi ten zaszczyt aby przyjąć moje ramię?
— Och, zabiorę klucz od tego pokoju, odparła. Czy to nie jest nasz pałac, nasz skarb?
— Paulino, jeszcze jeden pocałunek...
— Tysiąc! Mój Boże, rzekła patrząc na Rafaela, to zawsze będzie tak? zdaje mi się że śnię.
Zeszli powoli po schodach; potem, jedno przy drugiem, idąc zgodnym krokiem, drżąc razem pod ciężarem tego samego szczęścia, tuląc się jak dwa gołąbki, przybyli na plac Sorbony, gdzie czekał powóz Pauliny.
— Chcę jechać do ciebie, wykrzyknęła. Chcę zobaczyć twój pokój, twój gabinet, usiąć przy stoliku przy którym pracujesz. To będzie tak jak dawniej, dodała rumieniąc się. Józefie, rzekła do służącego, jadę jeszcze na ulicę de Varenne. Jest kwadrans na czwartą,
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.