a o czwartej muszę być w domu. Niech Grzegorz popędza konie.
I kochankowie znaleźli się niebawem w pałacu Rafaela.
— Och, jaka jestem rada żem obejrzała to wszystko, wykrzyknęła Paulina mnąc w palcach jedwabne firanki ocieniające łóżko. Kiedy będę usypiać, znajdę się tu w myśli. Wyobrażę sobie twoją drogą głowę na tej poduszce. Powiedz mi, Rafaelu, nie radziłeś się nikogo urządzając swój pałac?
— Nikogo.
— Naprawdę? To nie kobieta...?
— Paulino!
— Och! czuję się bardzo zazdrosna! Masz dobry gust. Chcę mieć jutro łóżko takie same jak ty.
Rafael, pijany szczęściem, wziął Paulinę w ramiona.
— Och! mój ojciec... mój ojciec!... rzekła.
— W takim razie odwiozę cię, chcę jak najmniej rozstawać się z tobą, wykrzyknął Valentin.
— Jakiś ty dobry! Nie śmiałam cię prosić...
— Czyż nie jesteś mojem życiem?
Byłoby nużącem wiernie notować tutaj te urocze szczebioty miłości, którym jedynie akcent, spojrzenie, niepodobny do przetłómaczenia gest, dają cenę. Valentin odwiózł Paulinę do samego domu i wrócił mając w sercu tyle szczęścia ile człowiek może odczuć i udźwignąć tu na ziemi. Kiedy usiadł w swojem fotelu, przy kominku, myśląc o nagłem i zupełnem ziszczeniu wszystkich swoich nadziei, zimna myśl
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.