Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

kich kroków. Odwrócił się i ujrzał ową pannę do towarzystwa; z zakłopotanej miny domyślił się, że chce z nim mówić i podszedł ku niej. Miała może trzydzieści sześć lat, była wysoka i szczupła, sucha i chłodna; miała, jak wszystkie stare panny, niepewne spojrzenie, jakgdyby kłócące się z niezdecydowanym, skrępowanym, sztywnym chodem. Równocześnie i stara i młoda, nadrabiała pewną godnością, starając się nią wyrazić wysoką cenę, jaką przywiązywała do swoich skarbów i doskonałości. Miała pozatem dyskretny i jakgdyby klasztorny gest osoby nawykłej pieścić się z sobą, zapewne aby się nie sprzeniewierzyć swemu przeznaczeniu kobiety.
— Proszę pana, życie pańskie jest w niebezpieczeństwie, niech pan nie przychodzi do kasyna! rzekła, cofając się o kilka kroków, jakgdyby cnota jej już była narażona na szwank.
— Ależ pani, rzekł Valentin z uśmiechem, niech pani wytłómaczy się jaśniej, skoro już pani raczyła przyjść tutaj...
— Och! rzekła, gdyby nie ważna pobudka, która mnie sprowadza, nie odważyłabym się narazić na gniew pani hrabiny; gdyby się kiedy dowiedziała że ja pana uprzedziłam...
— Ależ któżby jej miał powiedzieć, wykrzyknął Rafael.
— Prawda, odparła stara panna, zwracając nań drżące spojrzenie sowy dobytej na słońce, Ale niech pan myśli o sobie, dodała; kilku młodych ludzi, któ-