mu się tępo. Zawieszone na skale niby czarami, koza i jej koźlę przybiegły w podskokach i ułożyły się na płycie granitowej w pobliżu Rafaela, zdając się go pytać wzrokiem. Szczekanie psów wywabiło na dwór tłustego dzieciaka, który stanął z otwartą buzią; potem nadszedł starzec o siwych włosach, średniego wzrostu. Dwie te istoty były w harmonji z krajobrazem, powietrzem, kwiatami i domem. Zdrowie przelewało się w tej bujnej naturze; starość i dziecięctwo były tam piękne; była w tych wszystkich typach istnienia jakaś pierwotna beztroska, bezmyślność szczęścia urągająca naszym filozoficznym kazaniom i lecząca serce z jego sztucznych namiętności. Starzec był z typu owych modeli ulubionych męskiemu pendzlowi Schnetza: ogorzała twarz o licznych zmarszczkach które zdawały się twarde w dotknięciu, prosty nos, wydatne policzki z czerwonemi żyłkami niby stary liść winny, budowa koścista, wszystkie znamiona siły nawet tam gdzie siła zanikła; ręce zgrubiałe — mimo że już nie pracowały — porośnięte białym i rzadkim włosem. Postawa jego, postawa prawdziwie wolnego człowieka pozwalała zgadywać, że we Włoszech zostałby może rozbójnikiem dla miłości swej cennej swobody. Chłopiec, prawdziwe dziecko góralskie, miał czarne oczy zdolne patrzeć w słońce bez zmrużenia, płeć bronzową, ciemne włosy w nieładzie. Był zwinny i pewny w ruchach jak ptak; przez dziury lichej odzieży wyglądało jędrne i białe ciało. Obaj stali w milczeniu koło siebie, ożywieni tem samem uczuciem, wyrażając fizjognomją zupełną tożsamość ich jednako bezczyn-
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.