Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/345

Ta strona została uwierzytelniona.

trzymał w ręku motykę i który, pochylony, ciekawie spoglądał ku domowi.
— To mój chłop, panoczku, rzekła Owernjatka z poufałym uśmiechem wieśniaczki; robi tam w górze w polu.
— A ten starzec to wasz ojciec?
— Z przeproszeniem pańskiem, to dziadek mojego chłopa. Jak go pan tutaj widzi, ma sto dwa lat. I ot, niedawno zaprowadził piechotą naszego malca do Clermont! O, to był silny mężczyzna; teraz nic tylko śpi, pije i je. Bawi się zawsze z naszym małym. Czasem malec wyciągnie go w góry; pomalutku, ale idzie.
W jednej chwili Rafael postanowił żyć między tym starcem a dzieckiem, oddychać ich atmosferą, jeść ich chleb, pić ich wodę, spać ich snem, wytworzyć sobie ich krew w żyłach. Kaprys umierającego! Stać się niby ostrygą na tej skale, ocalić swoją skorupę na kilka dni dłużej usypiając śmierć, stało się dlań arcytypem indywidualnej moralności, istotną formułą ludzkiego istnienia, pięknym ideałem życia, jedynego życia, prawdziwego życia. Serce jego wypełnił głęboki egoizm, w którym grzebie się świat. W jego oczach nie było już świata, świat przeszedł cały w niego. Dla chorych świat zaczyna się u wezgłowia a kończy się w nogach ich łóżka. Ten krajobraz stał się łóżkiem Rafaela.
Któż, bodaj raz w życiu, nie śledził kroków i krzątania się mrówki, nie wsuwał słomki w jedyny otwór którym oddycha ślimak, nie śledził lotu