starych wieśniaków radośnie zaczerwienione winem. Małe dzieci dokazywały, stare baby gawędziły wśród śmiechów; wszystko miało swą wymowę, uciecha malowała się nawet w strojach i w zastawionych stołach. Plac i kościół miały radosną fizjognomję; dachy, okna, drzwi nawet, wyglądały również odświętnie. Podobny umierającym, drażliwym na najlżejszy hałas, Rafael nie mógł zdławić przekleństwa ani też pragnienia aby nakazać milczenie tym skrzypkom, zmieść ten ruch, zgłuszyć ten gwar, rozpędzić tę urągającą mu wesołość. Zgnębiony wsiadł do powozu. Kiedy znów spojrzał na plac, ujrzał że radość pierzchła, wieśniaczki rozbiegły się a ławki opustoszały. Na trybunie dla orkiestry, ślepy grajek rzempolił dalej na klarynecie hałaśliwą melodję. Ta muzyka bez tańca, ten samotny starzec o pomarszczonej twarzy, w łachmanach, z rozwianemi włosami, w cieniu lipy, to był niby fantastyczny obraz życzenia Rafaela. Padał strumieniami ulewny deszcz czerwcowy, który rodzi się z chmur naładowanych elektrycznością i ustaje równie szybko. Była to rzecz tak naturalna, że Rafael, ujrzawszy na niebie parę białych chmurek unoszonych wiatrem, nie pomyślał nawet o tem aby spojrzeć na swój jaszczur. Wtulił się w kąt powozu, który niebawem potoczył się drogą.
Nazajutrz znalazł się u siebie, w swoim pokoju, przy kominku. Kazał rozpalić wielki ogień, zimno mu było. Jonatas przyniósł listy, wszystkie były od Pauliny. Otworzył pierwszy bez pośpiechu, rozwinął
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.