Rafael połołożył na kominku ten zczerniały w płomieniu szczątek listu, poczem rzucił go nagle w ogień. Ten papier był zbyt żywym obrazem jego miłości i jego nieszczęsnego życia.
— Idź po pana Bianchon, rzekł do Jonatasa.
Horacy przybył i zastał Rafaela w łóżku.
— Mój drogi, czy możesz mi sporządzić napój lekko zaprawny opium, któryby mnie utrzymywał w nieustannej senności, ale tak aby stały użytek tego środka nie wyrządził mi szkody?
— Nic łatwiejszego, odparł wtedy doktór; ale trzebaby wstawać bodaj na kilka godzin w dniu, aby jeść.
— Kilka godzin? przerwał Rafael, nie, nie! najwyżej na godzinę.
— Co ty chcesz osiągnąć? spytał Bianchon.
— Spać, to jeszcze żyć! odparł chory. — Nie wpuszczaj nikogo, choćby to była panna Paulina de Vitschnau! rzekł Valentin do Jonatasa, podczas gdy lekarz pisał receptę.
— I cóż, panie Horacy, czy jest jeszcze nadzieja? spytał stary sługa młodego doktora odprowadzając go do drzwi.
— Może ciągnąć jeszcze długo, albo umrzeć dziś wieczór. Szanse życia i śmierci są równe. Nic nie rozumiem, odparł lekarz czyniąc gest zniechęcenia. Trzeba go rozrywać.
— Rozrywać! panie doktorze, pan go nie zna. Niedawno temu zabił człowieka i ani mrugnął!!.. Nic go nie rozerwie.
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/355
Ta strona została uwierzytelniona.