oddycha rozkoszną namiętnością: ogień w ogniu! Uśmiecha się, ginie, nie ujrzysz jej już. Żegnaj, kwiecie płomienia! żegnaj, niezupełny, nieoczekiwany pierwiastku, przybyły zbyt wcześnie lub zbyt późno aby się stać jakim pięknym djamentem!
— Ale Paulina?
— Nie rozumiesz? zaczynam jeszcze raz. Miejsca! miejsca! Przybywa, oto jest, królowa złudzeń, kobieta która mija jak pocałunek, kobieta żywa jak błyskawica, jak ona strzelająca płomieniem z nieba, istota przedwieczna, będąca cała duchem, cała miłością! Obleka jakieś dziwne ciało z płomienia, lub też dla niej płomień ożywił się na chwilę! Linje jej kształtów mają ową czystość, która powiada wam że ona idzie z nieba. Czyż nie błyszczy jak anioł? czy nie słyszysz jak powietrze drży od jej skrzydeł? Lżejsza niż ptak spada tuż koło ciebie: jej straszliwe oczy działają urocznie; jej luby ale przemożny dech przyciąga twoje wargi z magiczną siłą; ucieka i porywa cię, nie czujesz już ziemi. Chcesz przeciągnąć jeden jedyny raz twoją podrażnioną, twoją szaloną rękę po tem śnieżnem ciele, musnąć jej złote włosy, ucałować jej błyszczące oczy. Mgła upaja cię, niebiańska muzyka czaruje. Drżysz wszystkiemi nerwami, jesteś samą żądzą, samą męką. O szczęście bez nazwy! dotknąłeś warg tej kobiety; ale nagle budzi cię okrutny ból. Och! och! głowa twoja padła na róg łóżka, całowałeś jego ciemny mahoń, zimne złocenia, bronz, amora z mosiądzu...
— Ale, panie autorze, Paulina?
Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/362
Ta strona została uwierzytelniona.