charakteru każdego narodu, nieznane istnienia, których pamięć jest w nas. Kto nam wytłómaczy filozoficzne przejście od wrażenia do myśli, od myśli do słowa, od słowa do jego hieroglificznego wyrazu, od hieroglifów do alfabetu, od alfabetu do wymowy pisanej, której piękność spoczywa w szeregu obrazów sklasyfikowanych przez retorów i będących jakgdyby hieroglifami myśli? Dawne malowidło pojęć ludzkich określonych formami zoologicznemi, czyż nie zrodziło pierwszych znaków jakiemi posłużył się Wschód aby spisać swą mowę? Czyż nie zostawiło też ono drogą tradycji niejakich śladów w naszych językach nowożytnych, które wszystkie podzieliły między siebie szczątki pierwotnego słowa narodów, słowa majestatycznego i uroczystego, którego majestat, którego uroczystość wyradzają się w miarę starzenia się społeczeństw; którego brzmienia, tak dźwięczne w hebrajskiej Biblji, tak piękne jeszcze w Grecji, wątleją w miarę postępu naszych kolejnych cywilizacji? Czy temu dawnemu duchowi winni jesteśmy tajemnice zagrzebane we wszelkiem słowie ludzkiem? Czyż nie istnieje w słowie PRAWDA[1] jakaś fantastyczna prostolinijność? czyż ten krótki dźwięk, jakiego ono wymaga, nie zawiera mglistego obrazu czystej nagości, prostoty prawdy we wszelakiej rzeczy? Ta sylaba oddycha jakąś dziwną świeżością. Wziąłem za przykład formułę idei oderwanej, nie chcąc tłómaczyć problemu słowem któreby go czyniło zbyt łatwym do zrozumienia, jak naprzykład LOT, w którem wszystko przemawia do zmysłów. Czyż nie tak jest z każdem słowem? Wszystkie są nasiąknięte żywą mocą, którą czerpią z duszy i którą jej zwracają dzięki cudownej tajemnicy wzajemnego oddziaływania między słowem a myślą. Czyż to nie żywy obraz kochanka, który czerpie z ust lubej tyleż miłości
- ↑ W oryginale: vrai; przetłómaczony na obcy język, wywód ten staje się tem samem dość wątpliwy.