— Och! jakże chciałbym być jego parą[1], wykrzyknął jakiś zapaleniec.
W naszym szkolnym języku słowo to stanowiło termin lokalny trudny do przetłómaczenia. Wyrażało ono braterską wspólność doli i niedoli naszego dziecięcego żywota, splecenie interesów obfite w sprzeczki i jednania, przymierze zaczepno-odporne. Dziwna rzecz; nigdy, za moich czasów, nie widziałem aby dwaj bracia stanowili parę. Człowiek żyje tylko uczuciami: uważa tedy może, iż zubożyłby swoje istnienie, w przywiązaniu naturalnem topiąc przywiązanie nabyte.
Wrażenie, jakie słowa ojca Haugoult wywarły na mnie tego wieczora, należy do najżywszych w mojem dzieciństwie; mogę je porównać tylko z przeczytaniem Robinsona Kruzoe. Pamięć tych nadzwyczajnych wzruszeń zrodziła we mnie później spostrzeżenie — być może nowe — tyczące różnego oddziaływania słów na każdą umysłowość. Słowo nie jest niczem bezwzględnem: więcej oddziaływujemy na słowo my niż ono na nas; ale studjum tych zjawisk wymaga szerokiego rozwinięcia, odbiegającego od naszego wątku. Nie mogąc spać, wszcząłem z moim sąsiadem w sypialni obszerną dyskusję o nadzwyczajnej istocie którą mieliśmy powitać wśród siebie nazajutrz rano. Sąsiad ten, do niedawna oficer, obecnie pisarz o rozległych horyzontach filozoficznych, Barchou de Penhoën, nie zadał kłamu ani swemu przeznaczeniu, ani przypadkowi, który złączył nas w tej samej klasie, na tej samej ławce i pod tym samym dachem, jedynych dwóch uczniów Vendôme o których Vendôme słyszy dzisiaj; w chwili bowiem wydania tej książki, kolega nasz Dufaure nie wstąpił jeszcze w szranki życia publicznego w parlamencie. Świeży tłómacz Fichtego, komentator i przyjaciel Ballanche’a, zajęty był już, jak i ja sam,
- ↑ W oryginale: faisant, na co polska gwara szkolna nie posiada właściwego odpowiednika.