dumań w oddziale małych, a tem samem najczęściej karanym. Ta autobiograficzna dygresja może oświetlić naturę rozmyślań, jakie mnie obległy z przybyciem Lamberta. Miałem wówczas dwanaście lat. Uczułem od pierwszej chwili żywą sympatję do chłopca, z którym łączyło mnie niejakie podobieństwo natury. Miałem tedy znaleźć towarzysza dumań i marzenia. Nie wiedząc jeszcze co to jest sława, miałem sobie za chlubę być kolegą chłopca, któremu pani de Staël przepowiedziała nieśmiertelność. Ludwik Lambert zdawał mi się olbrzymem.
Wreszcie tak oczekiwane jutro nadeszło. Na chwilę przed śniadaniem usłyszeliśmy w cichym dziedzińcu podwójne kroki pana Mareschal i nowego. Wszystkie głowy zwróciły się natychmiast ku drzwiom. Ojciec Haugoult, który podzielał męki naszej niecierpliwości, zapomniał zwykłego gwizdnięcia, którym nakazywał ciszę i przywoływał nas do pracy. Ujrzeliśmy owego słynnego nowego, którego p. Mareschal wprowadził za rękę. Regent zstąpił z katedry, dyrektor zaś oznajmił uroczyście, zgodnie z etykietą:
— Panie regencie, powierzam panu p. Ludwika Lambert; umieści go pan w klasie czwartej; naukę zacznie od jutra.
Następnie, wymieniwszy pocichu kilka słów z regentem, rzekł głośno:
— Gdzie go pan posadzi?
Nie byłoby właściwem ruszać którego z nas dla nowego; że zaś był tylko jeden pulpit wolny, Ludwik Lambert usiadł przy nim, koło mnie, który ostatni wstąpiłem do klasy. Mimo że lekcja nie była jeszcze skończona, wstaliśmy wszyscy aby się przyjrzeć Lambertowi. P. Mareschal usłyszał nasze pogwarki, spostrzegł nasze poruszenie i rzekł z ową dobrocią, która go nam czyniła tak bardzo drogim:
— Sprawujcież się przynajmniej grzecznie, nie przeszkadzajcie innym klasom.
Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.