Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli jeszcze raz tak na mnie popatrzysz, Lambert, dostaniesz ferułę!
Na te słowa wszystkie nosy podniosły się do góry, wszystkie oczy objęły kolejno nauczyciela i Ludwika. Pogróżka była tak głupia, że dzieciak przygwoździł Ojca spojrzeniem, które było jak błyskawica. Stąd wszczęła się między regentem a Lambertem sprzeczka zakończona znaczniejszą ilością feruł. W ten sposób Lambert poznał własną siłę swego oka.
Ten biedny poeta, o kompleksji tak nerwowej, często podległy waporom jak kobieta, trawiony ciągłą melancholją, chory na swój genjusz tak, jak młoda dziewczyna chora jest na tę miłość której woła a której nie zna; to dziecko tak silne i tak słabe, wyrwane przez Korynnę z uroków wsi i wtłoczone w kolegjum, gdzie każda inteligencja, każde ciało, musi, bez względu na swą siłę, na swój charakter, nagiąć się do reguły i do jednostajnej pracy tak jak złoto przybiera kształt monety pod uderzeniem młota w mennicy: Ludwik Lambert cierpiał tedy na wszystkich punktach, w których cierpienie ma władzę nad duszą i nad ciałem. Przygięty na ławce do gleby swego pulpitu, bity ferułą, nękany chorobą, obolały we wszystkich zmysłach, gnieciony obręczą cierpień, na każdym kroku czuł przymus wydawania swej powłoki na tysiączne tyranje kolegjum. Podobny męczennikom, którzy uśmiechali się wśród męczarni, schronił się w niebiosa, które mu otwierała jego myśl. Może właśnie to życie czysto wewnętrzne pomogło mu ujrzeć rąbek tajemnic w które tak bardzo wierzył!
Nasza niepodległość, nasze niedozwolone zajęcia, nasze pozorne próżniactwo, odrętwienie w jakiemśmy żyli, nasze ustawiczne kary, nasza niechęć do zadań i pensów, ściągnęły na nas bezsporną reputację niedbałych i niepoprawnych chłopaków. Nauczyciele gardzili nami, a jednocześnie postradaliśmy wszelki szacunek u kolegów, przed któremi kryliśmy z obawy