ale raz lub dwa razy do roku regenci proponowali nam Rochambeau, tytułem nagrody. W r. 1812, pod koniec wiosny, mieliśmy się tam udać po raz pierwszy. Żądza oglądania słynnego zamku Rochambeau, którego właściciel podejmował niekiedy uczniów nabiałem, natchnęła nas wszystkiemi cnotami. Nic nie przeszkodziło tedy wycieczce. Ani ja ani Lambert nie znaliśmy ładnej doliny Loir, gdzie wznosi się ta siedziba. Toteż, w wilję tej wyprawy, która wzbudziła w kolegjum tradycyjną radość, wyobraźnia i jego i moja były mocno pobudzone. Rozmawialiśmy o tej wycieczce cały wieczór, przyrzekając sobie obrócić na owoce lub na obiad pieniądze, które posiadaliśmy sprzecznie z ustawami kolegjum. Nazajutrz, po obiedzie, wyruszyliśmy o wpół do pierwszej, każdy zaopatrzony w kromkę chleba, które nam rozdawano z góry na podwieczorek. Zaczem, zwinni jak jaskółki, pomykaliśmy gromadką ku słynnemu zamkowi, z zapałem który zrazu nie pozwalał nam czuć utrudzenia. Przybyliśmy na wzgórze, skąd mogliśmy widzieć i zamek wznoszący się na zboczu, i krętą dolinę, gdzie błyszczy rzeka wijąca się wśród powabnej łączki: cudowny krajobraz, jeden z tych, który żywe wrażenia młodości lub miłości ubrały w tyle czarów, że nigdy później nie powinno się wracać ich oglądać! Naraz Ludwik rzekła do mnie:
— Ależ ja to widziałem tej nocy we śnie!
Poznał i kępkę drzew pod którąśmy stali, i położenie krzewów, kolor wody, wieżyczki zamkowe, oświetlenie, i dalsze plany, słowem wszystkie szczegóły widoku który oglądał po raz pierwszy. Byliśmy obaj zupełne dzieci, przynajmniej ja, który miałem dopiero trzynaście lat; co do Ludwika, mógł on, w piętnastym roku, posiadać umysł genialnego człowieka, ale, w owej epoce, obaj byliśmy jednako niezdolni do jakiegoś kłamstwa w najdrobniejszych bodaj aktach naszego współżycia. O ile zresztą Lud-
Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.