— Wzrok i słuch, rzekł, śmiejąc się ze swego określenia, to z pewnością futerały jakiegoś cudownego narzędzia!
Za każdym razem kiedy rozmawiał ze mną o Niebie i Piekle, miał zwyczaj spoglądać na przyrodę okiem mistrza; ale wymawiając te ostatnie słowa, brzemienne wiedzą, poszybował śmielej niż zazwyczaj ponad krajobrazem; wydawało się, że czoło jego pęknie niebawem pod naporem geniuszu; siły jego, które trzeba nazwać duchowemi aż do znalezienia innej nazwy, zdawały się tryskać z organów przeznaczonych do ich promieniowania; oczy miotały myśl; ręka wzniesiona w górę, drżące i nieme wargi mówiły; palący wzrok strzelał promieniami; wreszcie głowa jego, jakby zbyt ciężka i znużona zbyt gwałtownym rzutem, opadła na piersi. To dziecko, ten olbrzym pochylił się, ujął mnie za rękę, uścisnął ją w swojej, która była wilgotna, tak zgorączkowało go szukanie prawdy; następnie, po pauzie, rzekł:
— Będę sławnym! Ale ty także, dodał żywo. Zostaniemy obaj chemikami woli.
Niezrównane serce! Uznawałem jego wyższość, ale on sam nigdy mi jej nie chciał dać uczuć. Dzielił ze mną skarby swej myśli, liczył mnie za coś w swoich odkryciach i zostawiał mi na własność moje mizerne spostrzeżenia. Zawsze pełen wdzięku, jak kochająca kobieta, posiadał wszystkie wstydliwości, wszystkie delikatności duszy, które czynią życie tak dobrem i tak pomagają je dźwigać.
Zaczął zaraz następnego dnia dzieło, które zatytułował Traktat o woli; nowe refleksje zmieniały często plan i metodę dzieła; ale wydarzenie tego uroczystego dnia było z pewnością jego zarodkiem, tak jak wstrząs elektryczny, stale odczuwany przez Mesmera za zbliżeniem się pewnego lokaja, był początkiem jego odkryć w sferze magnetyzmu, wiedzy niegdyś ukrytej w tajemnicach Izydy, Delfów, w jaskini
Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.