niego, książka, której przedmiotu nie znalazłoby się tam w zarodku. Pogląd ten świadczy, jak głębokie były jego młodzieńcze studja nad Biblją i dokąd go zawiodły. Szybując wciąż ponad społeczeństwem, które znał tylko z książek, sądził je zimno.
— Prawa, powiadał, nie krępują nigdy zamysłów ludzi potężnych lub bogatych, godzą zaś w maluczkich, którzy, przeciwnie, potrzebowaliby ochrony.
Dobroć jego nie pozwalała mu tedy sympatyzować z ideami politycznemi; ale system jego prowadził do biernego posłuszeństwa, którego przykład dał Chrystus. W ostatniej dobie mego pobytu w Vendôme, Ludwik nie odczuwał już bodźca chwały; nasycił się poniekąd abstrakcyjnie sławą, i otwarłszy ją, jak dawni ofiarnicy, którzy szukali przyszłości w sercu ludzkiem, nie znalazł we wnętrznościach tej chimery nic. Wzgardził tedy tem czysto osobistem uczuciem:
— Sława, powiadał, to ubóstwiony egoizm.
Zanim rozstanę się z tem wyjątkowem dziecięctwem, winienem może je tu osądzić szybkim rzutem oka.
Na jakiś czas przed naszem rozstaniem, Ludwik mówił:
— Poza naturalnemi prawami, których ujęcie będzie może moją chwałą, a które muszą być prawami naszego ustroju, życie człowieka jest ruchem, który wyładowuje się w każdej istocie, mocą jakiejś nieznanej siły, przez mózg, przez serce i przez nerwy. Z tych trzech układów, wyrażonych przez te pospolite słowa, wypływają nieskończone odmiany ludzkości, wszystkie zawisłe od proporcji, w jakich te trzy rodzajne pierwiastki kombinują się, lepiej lub gorzej, z substancjami czerpanemi w środowiskach w których żyją.
Tu przerwał, uderzył się w czoło i rzekł:
Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.