świata, czyż nie mógł zginąć z braku pokarmu dla nadmiernych i zawiedzionych łaknień? Czyż to nie była rozpusta, zaszczepiona w duszy i zdolna ją doprowadzić, niby ciało przesycone alkoholem, do jakiegoś nagłego pożaru? Tej pierwszej jego fazy mózgowej nie znałem; dziś dopiero mogę sobie wytłómaczyć jej zdumiewające owocowania i skutki. Ludwik miał wówczas trzynaście lat.
Byłem na tyle szczęśliwy, aby być świadkiem zarania drugiej epoki. Lambert (i to go ocaliło może!) pogrążył się we wszystkich niedolach konwiktu i zużył w nich nadmiar swoich myśli. Przekształciwszy rzeczy w ich czysty wyraz, słowa w ich idealną treść, a treść tę w jej prawidła, doprowadziwszy wszystko do abstraktu, dążył, aby żyć, do innych tworów intelektualnych. Złamany męką kolegjum i przesileniami własnego życia fizycznego, pogrążył się w medytacji, przeniknął uczucia, ujrzał nowe światy wiedzy, istne snopy myśli! Wstrzymany w biegu i zbyt wątły jeszcze aby oglądać sfery wyższe, oglądał wewnętrznie samego siebie. Ujrzałem w nim wówczas walkę myśli, doświadczającej samą siebie i starającej się podchwycić tajemnice swej natury, niby lekarz, któryby studjował postępy własnej choroby. W owym stanie siły i słabości, dziecięcego wdzięku i nadludzkiej potęgi, Ludwik Lambert ucieleśnił mi najbardziej poetyckie i najbardziej prawdziwe pojęcie istoty którą nazywamy aniołem, wyjąwszy wszelako kobietę, której rysy, imię, osobę i życie chciałbym ukryć światu, aby samemu tylko posiadać tajemnicę jej istnienia i móc zagrzebać tę tajemnicę na dnie mego serca.
Trzeciej fazy nie było mi danem oglądać. Zaczynała się wówczas kiedy mnie rozłączono z Ludwikiem, który opuścił kolegjum dopiero w ośmnastu latach, w połowie r. 1815. Ludwik stracił wówczas ojca i matkę mniejwięcej przed pół rokiem. Nie znajdując nikogo w rodzinie, z kim dusza jego, skłonna
Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.