z natury do wylania ale wciąż zdławiona od czasu naszej rozłąki, mogłaby się porozumieć, schronił się do wuja, ustanowionego jego opiekunem, który, wypędzony z probostwa jako zaprzysiężony, osiadł w Blois. Ludwik spędził tam jakiś czas. Pożerany niebawem żądzą ukończenia studjów, których musiał czuć braki, przybył do Paryża aby odszukać panią de Staël i aby pić wiedzę z jej najwyższych źródeł. Stary ksiądz, mający wielką słabość do siostrzeńca, pozwolił Ludwikowi zjadać swoją ojcowiznę przez trzy lata spędzone w Paryżu; mimo to chłopak żył tam w najgłębszej nędzy. Spadek ten przedstawiał parę tysięcy franków. Lambert wrócił do Blois w r. 1820, wygnany z Paryża cierpieniami które czyhają tam na ludzi bez majątku. Podczas swego pobytu nieraz musiał tam być pastwą tajemnych burz, owych straszliwych huraganów myśli miotających duszą artystów, o ile mamy sądzić z jednego faktu który jego wuj sobie przypominał, z jedynego listu, który się przechował w rękach zacnego człowieka: zachował ten list może dlatego że był ostatni i najdłuższy ze wszystkich.
Oto przedewszystkiem fakt. Jednego dnia, Ludwik znalazł się w Komedji Francuskiej, siedząc na ławeczce na drugiej galerji, obok jednego z pilastrów, między któremi mieściły się wówczas loże trzeciego piętra. Wstając w czasie pierwszego międzyaktu, ujrzał kobietę, która właśnie weszła do sąsiedniej loży. Widok tej kobiety, młodej i pięknej, ładnie ubranej, może w wyciętej sukni, w towarzystwie kochanka dla którego twarz jej ożywiała się wszystkiemi powabami miłości, wywarł na duszę i zmysły Lamberta wrażenie tak okrutne że musiał wyjść z sali. Gdyby nie ostatni błysk rozsądku, który w pierwszym momencie nie zagasł doszczętnie, może byłby uległ nieodpartej niemal żądzy zabicia owego młodzieńca ku któremu zwracały się spojrzenia młodej kobiety. Czyż to nie była w naszym paryskim światku błyskawica
Strona:PL Balzac-Ludwik Lambert.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.