oknie chleb i winogrona z młodym lekarzem nazwiskiem Meyraux[1]. Rozmawialiśmy jak ludzie, których nieszczęście uczyniło braćmi; rzekłem doń:
— Ja odchodzę, ty zostajesz, weź moje myśli i rozwiń je!
— Nie mogę, odparł z gorzkim smutkiem, zdrowie moje, zbyt wątłe, nie wytrzyma moich prac: umrę młodo, walcząc z nędzą.
Spojrzeliśmy w niebo, ściskając sobie dłonie. Spotykaliśmy się na kursie anatomji porównawczej i w gabinecie Muzeum, sprowadzeni obaj tem samem studjum: jednością składu geologicznego. U niego było to przeczucie genjuszu, zesłanego aby wytyczyć nową drogę w ugorach myśli; u mnie była to dedukcja z ogólnego systemu. Moją ideą jest określić realne stosunki mogące istnieć między człowiekiem a Bogiem. Czyż to nie jest konieczność epoki? Bez wzniosłych pewników niepodobna nałożyć wędzidła owym społeczeństwom, rozpętanym przez zmysł dociekania i powątpiewania, i krzyczącym dziś: „Czy wiedziecie nas na drogę, którą będziemy zdolni iść, nie spotykając przepaści?“ Spytasz mnie, co ma wspólnego anatomja porównawcza z kwestją tak ważną dla przyszłości społeczeństw. Czyż nie trzeba nabrać przekonania, że człowiek jest celem wszystkich środków ziemskich, aby się zapytać, czy nie będzie środkiem do jakiegoś celu? Jeżeli człowiek jest związany ze wszystkiem, czyż niema nic ponad nim, z czemby się on znowuż wiązał? Jeżeli on jest kresem niewytłómaczonych przemian, które sięgają aż do niego, czyż nie musi być węzłem pomiędzy naturą widzialną a niewidzialną? Działanie świata nie jest niedorzeczne; zmierza do celu, a celem tym nie może być społeczeństwo takie jak nasze. Istnieje straszliwa luka między nami i niebem. W obecnym stanie nie mo-
- ↑ Stracone złudzenia.