w knajpie, gdzie agent przejadał właśnie napiwek otrzymany od dłużnika wzamian za względy okazane mu przy uwięzieniu. Contenson, to był cały poemat, poemat paryski. Na jego widok, odgadlibyście, na pierwszy rzut oka, że Figaro Beaumarchais‘go, Maskaryl Moliera, Frontyny z komedyj Marivaux i Lafleur Dancourta, te wyrazy łajdactwa, podstępu, chytrości, są czemś bardzo miernem w porównaniu z tym kolosem sprytu i nędzy. Kiedy, w Paryżu, spotkacie typ, to już nie jest człowiek, to widowisko! to już nie moment życia, ale całe istnienie, kilka istnień! Wypalcie trzy razy w piecu gipsowy biust, otrzymacie imitację florentyńskiego bronzu; otóż, nieprzeliczone nieszczęścia, straszliwe próby zbronzowiły głowę Contensona tak, jakgdyby żary pieca potrzykroć odbarwiły jego twarz. Gęste zmarszczki stały się już nie do wygładzenia, tworzyły wiekuiste fałdy. Czaszka, podobna do czaszki Woltera, miała martwotę trupiej głowy; gdyby nie kilka włosów na potylicy, możnaby wątpić czy to jest głowa żywego człowieka. Pod nieruchomem czołem biegały obojętne oczki chińczyka z magazynu herbaty; oczy sztuczne, które udają życie a których wyraz nie zmienia się nigdy. Nos, spłaszczony jak u kościotrupa, urągał losowi, usta zaś, wąskie jak usta skąpca, były zawsze otwarte a mimo to dyskretne jak otwór skrzynki pocztowej. Spokojny jak dziki, z ogorzałemi rękami, mały ten i chudy człowieczek odznaczał się ową djogeniczną beztroską, która się nigdy nie zdoła nagiąć do form szacunku. A co za komentarze życia i obyczajów były wypisane w kostjumie, dla tych którzy umieją odczytać kostjum!... Cóż za spodnie zwłaszcza!... spodnie łapacza, czarne i świecące jak krepa z której sporządza się togi adwokatów! kamizelka kupiona na tandecie, ale z szalem, haftowana!... zrudziały frak!... I wszystko to wyszczotkowane, prawie czyste, zdobne zegarkiem i łańcuszkiem z chryzopalów. Contenson miał na sobie koszulę z żółtego perkalu; na gorsie błyszczał guzik z fałszywego djamentu! Na aksamitny kołnierz, podobny do pręgierza, wylewały się czerwone fałdy skóry karaiba. Kapelusz lśnił jak atłas, zato z ron-
Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/114
Ta strona została skorygowana.