z Paryża. Otóż, czyż nie byłby godny znaleźć się w Olimpji ten np. ustęp, jeden wśród wielu, przepisany żywcem z Blasków i nędz życia kurtyzany:
— Ty! wykrzyknął Lucjan.
W przystępie zwierzęcej wściekłości, poeta wstał, rzucił bocchinetto ze złota i drogich kamieni w twarz księdza, i pchnął go tak gwałtownie iż atleta upadł.
— Ja, rzekł Hiszpan, podnosząc się i zachowując swą straszliwą powagę.
Czarna peruka spadła. Czaszka gładka jak trupia głowa wróciła temu człowiekowi prawdziwą fizjognomję: była straszna. Lucjan siedział bez ruchu na otomanie, ze zwisłemi rękami, patrząc na księdza zmiażdżony, z ogłupiałą twarzą.
— Uprowadziłem ją, podjął ksiądz.
— Coś z nią uczynił? Uprowadziłeś ją nazajutrz po balu maskowym...
Ach, w cóż się przemienił, w istocie, kipiący życiem i werwą Vautrin z Ojca Goriot? Zaledwie go możemy — na wiarę autora — poznać w tym ponurym „Hiszpanie“, stężałym w demonicznym geście. Co zostało z owego Lucjana ze Straconych złudzeń, tak żywego w swoich ambicjach, w swojej miłości, w swoich złych i dobrych popędach?
I to ścieśnienie psychologiczne razi nas bardziej niż fantastyczna do zbytku fabuła powieści. Ostatecznie, życie wielkiego miasta, raz po raz, w każdym większym procesie kryminalnym, odsłania swoje podziemne czeluści, przechodzące śmiałością fantazji najbardziej ryzykowne koncepcje powieściopisarzy. Dość przypomnieć głośną w swoim czasie sprawę Humbertowej i jej kufra, paryski proces Bolo-paszy, lub mordercy kobiet Landru. Nie treść zatem, ale zbytnie oderwanie się od realnego gruntu, przewaga tańszego roman-feuilleton psują nieco tę powieść.