wojażer nazwiskiem Gaudissart[1] stały gość kawiarni Dawida, upił się koło północy z jakimś spensjonowanym oficerem, i niebacznie zaczął paplać o sprzysiężeniu przeciw Burbonom, dość poważnem i bliskiem wybuchu. W kawiarni znajdował się już tylko ojciec Canquoëlle który zdawał się senny, dwaj drzemiący garsoni i bufetowa. W ciągu dwudziestu czterech godzin Gaudissarta uwięziono: sprzysiężenie wyszło na jaw. Dwóch ludzi zginęło na rusztowaniu. Ani Gaudissart ani nikt nie podejrzewał nigdy zacnego ojca Canquoëlle. Odprawiono garsonów, spoglądano po sobie nieufnie przez rok i mówiono z grozą o policji wspólnie z ojcem Canquoëlle, który omal nie przestał bywać w kawiarni Dawida, taki miał wstręt do policji.
Contenson wszedł do kawiarni, zawołał o kieliszek wódki, nie spojrzał na ojca Canquoëlle zajętego czytaniem; jedynie, wysączywszy kieliszek, ujął złotą sztukę otrzymaną od barona i zawołał chłopca uderzając nią trzy razy o stół. Bufetowa i chłopiec obejrzeli złoto z uwagą nader obelżywą dla Contensona; ale nieufność ich usprawiedliwiało zdziwienie jakie budził w stałych gościach jego wygląd.
— Czy to jest owoc kradzieży czy morderstwa?...
Tak myślał ten i ów z bywalców, którzy zerkali z pod okularów na Contensona, udając że czytają dzienniki. Contenson, który widział wszystko i nie dziwił się niczemu, otarł wzgardliwie usta łatanym fularem, wziął resztę, zapakował groszaki do kieszonki, której podszewka, niegdyś biała, była równie czarna jak sukno, i nie zostawił ani grosza napiwku.
— Cóż za obwieś! rzekł ojciec Canquoëlle do pana Pillerault, swego sąsiada.
— Ba! odparł na całą kawiarnię pan Camusot, jedyny który nie okazał najmniejszego zdumienia, to Contenson, prawa ręka
- ↑ Wielkość i upadek Cezara Birotteau, Znakomity Gaudissart, Kuzyn Pons.