sypialnia, z oknami kwitnącemi nakształt wiszących ogrodów, odznaczały się flamandzką czystością. Piastunka, która nazywała Lydję swą córką, nie opuszczała jej na krok. Obie chodziły do kościoła z regularnością, która dawała o starym Canquoëlle doskonałe pojęcie korzennikowi-rojaliście, zamieszkałemu w tym samym domu, na rogu ulicy des Moineaux i św. Rocha. Mieszkanie kupca, kuchnia i pokoiki subjektów zajmowały pierwsze piętro i półpięterko. Na drugiem mieszkał właściciel, na trzeciem zaś, od dwudziestu lat, pewien kamieniarz. Każdy lokator miał klucz od bramy. Kupczyni odbierała, przez uprzejmość, listy i pakiety przeznaczone dla tych trzech spokojnych domów jako że magazyn korzenny posiadał skrzynkę na listy. Bez tych szczegółów, tak cudzoziemcy jak ludzie znający Paryż nie mogliby zrozumieć, w jaki sposób, w tem miejscu, mogło się znaleźć schronienie łączące podobne warunki spokoju, dyskrecji i bezpieczeństwa. Od północy, ojciec Canquoëlle mógł knuć wszelakie plany, przyjmować szpiegów i ministrów, kobiety i dziewczęta, nie ściągając niczyjej uwagi. Peyrade, o którym Flamandka mówiła do sąsiadki: „Nie potrafiłby skrzywdzić muchy!“ uchodził za najlepszego z ludzi. Nie szczędził niczego dla córki. Lydja, którą Schmuke kształcił w muzyce, posiadła nawet kompozycję. Malowała sepią, guaszem i akwarelą. Peyrade jadał co niedzielę obiad z córką. W te dni, starowina był wyłącznie ojcem. Lydja, nabożna bez dewocji, chodziła raz na miesiąc do spowiedzi; mimo to, pozwalała sobie od czasu do czasu na teatr. Przechadzała się w Tuilleryach gdy było ładnie. To były wszystkie jej przyjemności, prowadziła życie nader zamknięte. Lydja, która ubóstwiała ojca, nie miała pojęcia o jego złowrogich talentach i podziemnych zajęciach. Żadne pragnienie nie zmąciło życia tego niewinnego dziecka. Smukła, piękna jak matka, obdarzona czarującym głosem, delikatną twarzyczką ujętą w piękne blond włosy, podobna była do owych aniołów, bardziej mistycznych niż realnych, jakimi malarze średniowiecza otaczają Świętą Rodzinę. Spojrzenie jej błękitnych oczu zdawało się
Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/130
Ta strona została skorygowana.