Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

— Będzie się miało oko, rzekł Paccard wkładając wspaniały kapelusz z piórami i skłoniwszy się temu, którego nazywał swoim spowiednikiem.
Oto przez jakie wydarzenia, ludzie, każdy w swoim zakresie, równie tędzy, Jakób Collin, Peyrade i Corentin, znaleźli się jako zapaśnicy na wspólnym terenie i mieli rozwinąć swe talenty w walce, w której każdy działał w imię namiętności lub interesów. Była to jedna z owych walk nieznanych ale strasznych, w których spala się tyle talentu, nienawiści, wzruszeń, rozwija się tyle marszów i kontrmarszów, podstępów, tyle siły, ileby wystarczyło na zdobycie majątku. Jakimi ludźmi, jakiemi środkami posłużył się Peyrade, wspomagany w obławie — błahostce dla tych graczy! — przez Corentina, pozostaje tajemnicą. Historja niema jest w tym przedmiocie, jak jest niema co do prawdziwych przyczyn wielu rewolucyj.
A oto wynik:
W pięć dni po spotkaniu Nucingena z Peyradem, pewnego rana, człowiek mniejwięcej pięćdziesięcioletni, z matowo-bladą twarzą dyplomaty, w niebieskim surducie, o dość wytwornej postawie, wyglądający bez mała na ambasadora, wysiadł ze wspaniałego kabrjoletu, rzucając cugle służącemu. Skoro lokaj siedzący w sieni otworzył z szacunkiem lustrzane drzwi, przybysz spytał, czy baron de Nucingen przyjmuje.
— Nazwisko jaśnie pana?... rzekł służący.
— Powiedz panu baronowi, że przybywam z alei Gabrjela. Jeśli kto jest u pana, nie wymawiaj tego głośno, wyleciałbyś ze służby.
W minutę lokaj wrócił i zaprowadził Corentina do gabinetu.
Corentin wymienił swoje nieprzeniknione spojrzenie z podobnem spojrzeniem bankiera, poczem skłonili się grzecznie wzajem.
— Panie baronie, rzekł, przychodzę w imieniu Peyrade’a...
Topsze, rzekł baron, zasuwając rygle.