Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

Wyobraź sobie, że masz suchoty, i umrzyj nie nudząc nas lamentami. Ale zobaczysz, że możesz jeszcze żyć i to bardzo dobrze!... Zostaw nas, Lucjanie, idź zrywać sonety, orzekł ukazując łączkę o kilka kroków dalej.
Lucjan rzucił Esterze błagalne spojrzenie, właściwe owym ludziom słabym a chciwym, o miłem sercu a nikczemnym charakterze; Estera odpowiedziała skinieniem, które mówiło: „Wysłucham kata, aby wiedzieć jak mam położyć głowę pod topór, i będę miała odwagę mężnie umrzeć“. Było to tak wdzięczne, a zarazem tak pełne grozy, iż poeta zapłakał; Estera podbiegła ku niemu, utuliła go, wypiła tę łzę i rzekła: „Bądź spokojny!“ jedno z tych słów, które wymawia się gestem i oczami, głosem obłędu.
Karlos zaczął tłumaczyć jasno, bez dwuznaczników, często z okropną ścisłością wyrażeń, krytyczne położenie Lucjana, jego stanowisko w pałacu Grandlieu, jego piękne życie gdyby wygrał tę partję, obowiązek wreszcie Estery poświęcenia się dla tej wspaniałej przyszłości.
— Co trzeba uczynić? wykrzyknęła sfanatyzowana.
— Słuchać mnie ślepo, rzekł Karlos. I na cóż miałabyś się skarżyć? Od ciebie jedynie będzie zależało stworzyć sobie piękny los. Staniesz się tem, czem są Tulja, Floryna, Marjeta i Val-Noble, twoje dawne przyjaciółki: kochanką bogatego człowieka, którego nie kochasz. Skoro raz ubijemy nasze sprawy, wielbiciel twój jest dość bogaty aby cię uczynić szczęśliwą...
— Szczęśliwą!... rzekła podnosząc oczy do nieba.
— Miałaś cztery lata raju, odparł. Czyż nie można żyć takiemi wspomnieniami?...
— Będę posłuszna, rzekła ocierając łzę. Nie kłopocz się o resztę. Sam rzekłeś, miłość moja jest chorobą śmiertelną.
— To nie wszystko, odparł Karlos, trzeba pozostać piękną. W dwudziestym trzecim roku, znajdujesz się, dzięki swemu szczęściu, u szczytu piękności. Zwłaszcza, stać się z powrotem Drętwą! Bądź psotna, rozrzutna, przebiegła, bez litości dla miljonera, któ-