sują z prawicą, odparł Rastignac prefektowi-posłowi, który sprzeniewierzył się od paru dni ministerstwu.
— Czyż dziś są przekonania! Są tylko interesy, odparł des Lupeaulx, który się przysłuchiwał. O co chodzi?
— O imć pana de Rubempré, którego Rastignac chce mi wmówić jako wielką figurę, odparł generalnemu sekretarzowi poseł.
— Drogi hrabio, odparł des Lupealux poważnie, pan de Rubempré jestto młody człowiek bardzo niepospolity i szczycący się takiem poparciem, iż byłbym nader szczęśliwy, gdybym mógł nawiązać z nim dawne stosunki.
— Ot, patrzcie, tuż tuż, a dostanie się w gniazdo szerszeni, największych wygów naszej epoki, rzekł Rastignac.
Wszyscy trzej odwrócili się w stronę, gdzie stała gromadka literatów, ludzi mniej lub więcej sławnych, oraz kilku elegantów. Panowie ci wymieniali spostrzeżenia, koncepty lub docinki, starając się rozerwać lub oczekując jakiej rozrywki. W ciekawej tej grupie znajdowali się ludzie, wśród których Lucjan miał niegdyś pozornych przyjaciół, a ukrytych wrogów.
— I cóż, Lucjanie, mój chłopcze, kochanie moje, zjawiasz się oto odświeżony, odlakierowany. Skądże wracasz? Zdołaliśmy tedy okiełzać z powrotem bydlątko zapomocą podarków[1] wysłanych z buduaru Floryny? Brawo, chłopcze! rzekł Blondet, porzucając ramię Finota aby objąć poufale Lucjana i przycisnąć go do serca.
Antoś Finot był właścicielem tygodnika w którym Lucjan pracował prawie gratis, a który Blondet bogacił swojem współpracownictwem, bystrością rad i głębią horyzontów. Finot i Blondet tworzyli wcielenie Bertranda i Ratona, z tą różnicą, iż ofiara spostrzegła się wkońcu, że ją wywodzą w pole i że, wiedząc o tem, Blondet wciąż wspierał Finota. Świetny kondotjer pióra miał, w istocie, długo cierpieć tę niewolę. Pod ciężkiemi pozorami, pod
- ↑ Cierpienia wynalazcy.