Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

brzem uczynił, że nie mam rodziny... Dziecko, to, na honor, powiedział niewiem już który filozof, zakładnik jakiego dajemy nieszczęściu!
— Och! rzekła biedna dziewczyna siadając na łóżku okryta płaszczem włosów, zamiast leżeć tutaj, Katt, powinnabym leżeć w piasku na dnie Sekwany...
— Katt, zamiast płakać i patrzeć na panienkę, co jej nie uleczy, powinnabyś iść do doktora, najpierw po lekarza okręgowego, następnie po panów Desplein i Bianchon... trzeba ratować tę niewinną istotę...
I Corentin napisał adresy dwóch słynnych lekarzy. W tej chwili wbiegł po schodach człowiek, któremu droga ta była snadź znajoma; drzwi otwarły się. Peyrade, zlany potem, siny, z oczami nabiegłemi krwią, sapiąc jak miech, skoczył do pokoju Lydji, krzycząc:
— Gdzie córka?
Ujrzał smutny gest Corentina: spojrzenie Peyrade’a pobiegło za tym gestem. Stan Lydji można porównać jedynie z kwiatem, miłośnie wychodowanym przez botanika, strąconym z łodygi i zdeptanym chłopskiemi butami. Przenieście ten obraz w samo serce ojcostwa, a zrozumienie Peyrade’a. Grube łzy popłynęły mu do oczu.
— Ktoś płacze, to ojciec, rzekło dziecko.
Lydja zdołała jeszcze poznać ojca; podniosła się, uklękła u kolan starca w chwili gdy się osunął na fotel.
— Przebacz, ojczulku!... rzekła głosem, który przeszył serce Peyrade’a; równocześnie uczuł niby cios maczugi walący go w czaszkę.
— Umieram... Ha! łotry!... było jego ostatnie słowo.
Corentin pochylił się aby ratować przyjaciela i przyjął jego ostatnie tchnienie.
— Umarł otruty!... rzekł do siebie Corentin. A oto lekarz, wykrzyknął, słysząc turkot dorożki.