Strona:PL Balzac - Blaski i nędze życia kurtyzany.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

I obie kobiety wysiadły.
— Baptysto, rzekła młoda księżna, niech pocztyljon jedzie stępa, chcemy się przejść trochę, będziesz nam towarzyszył.
Magdalena de Mortsauf ujęła Klotyldę pod rękę i pozwoliła Lucjanowi z nią mówić. Doszli w ten sposób do małej wioski Grez. Była ósma; Klotylda pożegnała się z Lucjanem.
— A więc, drogi, rzekła kończąc z godnością tę długą rozmowę, nie wyjdę za mąż za nikogo prócz ciebie. Wolę raczej wierzyć tobie niż ludziom, niż ojcu i matce... Nikt chyba nie dał takiego dowodu przywiązania, nieprawdaż?... A teraz, staraj się rozproszyć fatalne uprzedzenia, jakie ciążą na tobie...
W tej chwili, dał się słyszeć galop kilkunastu koni i, ku zdumieniu pań, żandarmerja otoczyła grupę.
— Czego panowie chcecie?... rzekł Lucjan z arogancją dandysa.
— Pan jesteś Lucjan de Rubempré? spytał prokurator.
— Tak, panie.
— Uda się pan natychmiast z nami do więzienia; mam rozkaz aresztować pana.
— Kto są te kobiety? wykrzyknął brygadjer.
— A, prawda... Przepraszam panie, paszporty pań? pan Lucjan ma, wedle moich instrukcji, koneksje z kobietami, które dla niego zdolne są...
— Bierze pan księżnę de Lenoncourt-Chaulieu za dziewkę! rzekła Magdalena, obrzucając prokuratora spojrzeniem księżniczki.
— Jest pani dosyć ładna na to, odparł sprytnie urzędnik.
— Baptysto, pokaż nasze paszporty, rzekła młoda księżna uśmiechając się.
— I o jaką zbrodnię oskarżony jest pan... rzekła Klotylda, którą księżna usiłowała wsadzić do powozu.
— O wspólnictwo w morderstwie i kradzieży, odparł brygadjer żandarmerji.