— Nie niepokój się, mój klejnocie, rzekł Blndet do Floryny klepiąc ją po ramionach, wystaram mu się o udział Massola[1], adwokata, który, jak wszyscy adwokaci, chciałby pewnego dnia zostać ministrem sprawiedliwości, du Tilleta, — który chce być posłem, Finota który tkwi jeszcze w małym dzienniczku, Plantina który chce być referendarzem i macza palce w jakimś tygodniku. Tak, ocalę go wbrew niemu samemu: ściągniemy Stefana Lousteau[2], który poprowadzi felieton, Klaudyusza Vignon, który obejmie krytykę; Felicyan Vernou będzie panną do wszystkiego; adwokat będzie kręcił, du Tillet zajmie się Giełdą i przemysłem, i zobaczymy dokąd dojdą te wszystkie wytężone wole i ci niewolnicy zebrani do kupy.
— Do szpitala lub do ministeryum, tam gdzie idą ludzie zrujnowani na ciele i duchu, rzekł Raul.
— Kiedy ich podejmujesz?
— Tu, rzekł Raul, za pięć dni.
— Powiesz mi ile ci będzie trzeba, rzekła poprostu Floryna.
— Hm, adwokat, du Tillet i Raul nie mogą puścić się na wodę nie wnosząc każdy jakich stu tysięcy, rzekł Blondet. W ten sposób dziennik może iść półtora roku; co wystarcza aby w Paryżu wybić się lub upaść.