Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/100

Ta strona została przepisana.

tuje z wami Tapicer!... Dobrze powiada nasz Brunet: „Gdyby było w okolicy trzech właścicieli takich jak on, miałbym starość zapewnioną”.
— Cóż oni znów wymyślili nowego na biedaków? spytała Marja.
— Na honor! odparł Vermichel, to wcale nie głupie, wcale, i wkońcu was dopadną. Cóż chcecie? są w przewadze; od dwóch lat mają trzech strażników, jednego konnego, wszystko skrzętne jak mrówki, i w dodatku leśniczego, istnego smoka. Przy tem żandarmerja ujmuje się teraz straszliwie za nimi... Zgniotą was.
— A ba! zbyt płascy jesteśmy, rzekł Tonsard. Najodporniejsze jest nie drzewo ale trawa...
— Nie licz na to, rzekł Fourchon do zięcia, ciebie jest na czem patrzeć...
— Słowem, podjął Vermichel, oni was kochają ci ludzie, bo myślą o was od rana do wieczora! Powiedzieli sobie tak: „Bydlątka tych ludzi wypasają nasze łąki, zabierzemy im ich bydlątka. Kiedy nie będą już mieli bydlątek, nie będą nam mogli sami zjadać trawy na naszych łąkach. Ponieważ są na was wszystkich wyroki, powiedzieli staremu, aby zajął wasze krowy. Zaczniemy dziś rano od Couches, zajmiemy krowę Bonnebaulta, krowę starej Godain, i starej Mitant.
Ledwie usłyszawszy nazwisko Bonnebaulta, Marja, zakochana w Bonnebaulcie, wnuku właścicielki krowy, skoczyła w wino mrugnąwszy na rodziców. Prześlizgnęła się jak wąż przez dziurę w płocie i pomknęła w stronę Couches z szybkością ściganego zająca.