Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/104

Ta strona została przepisana.

odgadli, że to pościg mężczyzny i ucieczka kobiety; ale z jakiego powodu?... Niepewność nie trwała długo.
— To matka, rzekła Tonsardowa zrywając się; poznaję jej dzwonek!
I nagle, przebywszy nędzne schody karczemki, ostatnim wysiłkiem którego sekret znajduje się jedynie w sercu przemytników, stara Tonsardowa runęła na środek karczmy. Olbrzymia sterta drew, uderzywszy o drzwi, rozsypała się ze straszliwym hałasem na podłogę. Wszyscy się rozstąpili. Stoły, butelki, krzesła zasypane gałęźmi poprzewracały się. Gdyby cała chałupa runęła, nie byłoby tyle hałasu.
— Zabił mnie! zabił mnie! ten łajdak mnie zamordował!
Krzyk, zachowanie i pęd starej znalazły wytłómaczenie w postaci leśniczego, odzianego w zielony mundur, który zjawił się w progu w kapeluszu ze srebrną pętlą, z pałaszem przy boku, ze skórzaną ładownicą z herbami Moncornetów i Troisville’ów, w czerwonej kamizelce i skórzanych kamaszach poza kolano.
Po chwili wahania, leśniczy, widząc Bruneta i Vermichela, rzekł: — Mam świadków.
— Na co? spytał Tonsard.
— Ta kobieta ma w swoim chruście dziesięcioletni dąbek pocięty w kawałki, istna zbrodnia!...
Skoro tylko padło słowo świadkowie, Vermichel uznał za stosowne iść odetchnąć świeżem powietrzem do ogrodu.
— Czego?... czego?... rzekł Tonsard, stając przed leśniczym gdy żona jego podnosiła teściową, wyniesiesz