Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/115

Ta strona została przepisana.

jaśnie pan jest taki biedny, że nie może mi dać się napić trochę swojej trawy?
— Ależ on może nic nie jadł dzisiaj, rzekła hrabina wzruszona tą nędzą. Dajcie mu kawałek chleba i resztkę drobiu, dajcież mu śniadanie!... dodała spoglądając na kamerdynera. — Gdzie ty sypiasz?
— Wszędzie, proszę pani, gdzie nas ścierpią w zimie, a pod gołem niebem kiedy jest ładnie.
— Ile masz lat?
— Dwanaście.
— Ależ jest jeszcze czas aby go skierować na dobrą drogę, rzekła hrabina do męża.
— Będzie z niego żołnierz, rzekł szorstko generał, ma dobrą szkołę. Ja wycierpiałem nie mniej od niego, a żyję.
— Przepraszam pana generała, rzekł malec, ja nie jestem zapisany, nie będę losował. Moja biedna mama była dziewczyną, zległa w polu. Jestem syn ziemi, jak powiada dziadzio. Mama ocaliła mnie od milicji. Ani mi na imię Mucha, ani co insze... Dziadzio mówi że to czysta korzyść; nie jestem zapisany w żadnych papierach, a kiedy będę w wieku popisowym, puszczę się w podróż po Francji! nie złapią mnie.
— Kochasz dziadzię? spytała hrabina, próbując czytać w tem dwunastoletniem sercu.
— Ba! pierze mnie po gębie, jak mu przyjdzie humor, ale zresztą dobry człowiek! Powiada, że mu się coś należy za to że mnie nauczył czytać i pisać...
— Umiesz czytać?... spytał hrabia.