Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/117

Ta strona została przepisana.

rygiwała jeszcze kiedyśmy byli w warsztacie... Może państwo sprowadzą dziadka, bo chce ją sam sprzedać.
— Zabierzcie go do kredensu, rzekła hrabina do Franciszka, niech tam co zje, czekając na starego Fourchon. Poślesz Karola. Postaraj się o trzewiki, spodnie i kurtkę dla tego dzieciaka. Kto tu przy chodzi nagi, powinien wyjść ubrany...
— Niech panią Bóg błogosławi, moja dobra pani, rzekł Mucha odchodząc, ksiądz proboszcz może być pewny, że skoro to ubranie pochodzi od pani, zachowam je sobie na święto.
Emil i pani de Montcornet popatrzyli po sobie zdumieni sprytem tej odpowiedzi i spojrzeli na proboszcza, jakgdyby chcąc powiedzieć: Ten chłopak nie jest taki głupi!...
— Słusznie, pani dziedziczko, rzekł proboszcz skoro dziecko wyszło, nie należy się rachować z nędzą. Myślę, że ma ona swoje ukryte racje, o których sąd należy tylko do Boga, racje fizyczne często opłakane, i racje moralne, zrodzone z charakteru, wynikłe z natury, którą my winimy, a która często jest wynikiem przymiotów, nieznajdujących, nieszczęściem dla społeczeństwa, ujścia. Cudy dokonane na polach bitwy przekonały nas, że najgorsi hultaje mogą się tam zmienić w bohaterów... Ale tu znajdujecie się państwo w okolicznościach wyjątkowych, i, jeżeli wasza dobroczynność nie będzie szła w parze z rozwagą, grozi wam to że będziecie opłacali swoich wrogów...