Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— Naszych wrogów? wykrzyknęła hrabina.
— Okrutnych wrogów, powtórzył poważnie generał.
— Stary Fourchon, wraz ze swym zięciem Tonsardem, podjął proboszcz, to cała inteligencja tutejszych wieśniaków, radzą się ich w najdrobniejszej rzeczy. Ci ludzie są nieprawdopodobnie chytrzy. Wiedzcie to państwo, dziesięciu chłopów zebranych w karczmie, to jeden wielki polityk...
W tej chwili, Franciszek oznajmił pana Sibilet.
— To mój minister finansów, rzekł generał z uśmiechem, pozwólcie mu wejść, a on wam wytłómaczy powagę sytuacji, dodał spoglądając na żonę i na Blondeta.
— Tem bardziej, że jej państwu nie ukrywa, dodał z cicha proboszcz.
W tej chwili, Blondet ujrzał osobistość o której słyszał od swego przybycia i którą pragnął poznać; administratora Aigues. Ujrzał człowieka średniego wzrostu, blisko trzydziestoletniego, z miną niechętną, z niemiłą fizjognomją której uśmiech był obcy. Pod chmurnem czołem, zielonkawe oczy strzelały rozbieżnie tając swą myśl. Ubrany w ciemny surdut, czarne spodnie i takąż kamizelkę, Sibilet miał włosy długie i gładko zaczesane, co mu dawało wygląd księży. Spodnie wydymały się na grubo wiązanych kolanach. Mimo iż blada cera i gąbczaste ciało sprawiały wrażenie czegoś chorobliwego, Sibilet był silny. Dźwięk jego głosu, nieco głuchy, harmonizował z tą niezbyt korzystną całością.