Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/120

Ta strona została przepisana.

niż dziesięcinę. Co się tyczy bezprawnego wypasania, niszczy ono blisko szóstą część zbioru z naszych łąk. Co zaś do lasów, to jest nie do obliczenia, doszli do tego że wycinają sześcioletnie drzewa... Szkody, jakie pan ponosi, panie hrabio, dochodzą dwudziestuparu tysięcy franków rocznie.
— I cóż, hrabino, rzekł generał do żony, słyszysz.
— Czy to nie przesada? spytała pani de Montcornet.
— Nie, pani; niestety nie, odparł proboszcz. Biedny ojciec Niseron, ten starzec o siwej głowie, który, mimo swoich republikańskich przekonań, kojarzy funkcje dzwonnika, zakrystjana, grabarza i kantora, słowem dziadek tej małej Genowefy, którą pani umieściła u pani Michaud...
— Pechina! rzekł Sibilet przerywając proboszczowi.
— Co Pechina? spytała hrabina, co pan chce powiedzieć?
— Pani hrabino, kiedy pani spotkała Genowefę na gościńcu w tak nieszczęśliwem połażeniu, wykrzyknęła pani po włosku: Piccina! To słowo przylgnęło do niej, i tak się zniekształciło, że dziś cała gmina nazywa pani protegowaną Pechina, rzekł proboszcz. Biedne dziecko jest jedynem które przychodzi do kościoła, wraz z panią Michaud i panią Sibilet.
— I nie wychodzi jej to na zdrowie, rzekł rządca. Znęcają się nad nią, wymawiając jej religję.