Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/121

Ta strona została przepisana.

— Otóż ten starzec, blisko siedemdziesięcioletni, zbiera, uczciwie zresztą, blisko półtorej ćwierci dziennie, ale uczciwość jego nie pozwala mu sprzedawać tego co zbierze, jak sprzedają inni; zachowuje to na własne potrzeby. Przez wzgląd na mnie, pan Langlumé, pański zastępca, miele mu za darmo ziarno, a moja służąca piecze mu chleb wraz z moim.
— Zapomniałam o mojej małej pupilce, rzekła hrabina, którą przestraszyło odezwanie Sibileta. Pański przyjazd, dodała spoglądając na Blondeta, sprawił że straciłam głowę. Ale po śniadaniu pójdziemy razem do bramy Avone, pokażę panu w naturze jedną z owych twarzy kobiecych jakie tworzyli malarze XV-go wieku.
W tej chwili, stary Fourchon, sprowadzony przez Karola, zatupotał swemi połamanemi sabotami, które zostawił pod drzwiami kredensu. Skoro Franciszek go oznajmił, hrabina skinęła głową: zaczem, stary Fourchon, za którym pojawił się Mucha z pełną gębą, ukazał się trzymając w ręku wydrę. Trzymał ją na sznurku okręconym o jej czarne nogi, rozczapirzone jak u płetwonogów. Objął czworo państwa siedzących przy stole, jak również Sibileta, owem nieufnem i uniżonem spojrzeniem, które służy chłopom za maskę; następnie potrząsnął zwierzątkiem z tryumfalną miną.
— Oto jest, rzekł zwracając się do Paryżanina.
— Moja wydra, odparł Paryżanin, bo ją sumiennie zapłaciłem.