wodów, obserwował stale Sibileta, uderzony był jego miną i zachowaniem.
— Słusznie, panie hrabio, wykrzyknął Sibilet, zarobił swoje dwadzieścia franków, wydra nie jest droga...
— Daj mu dwadzieścia franków, rzekł generał do pokojowca.
— Podkupuje mnie pan? spytał Blondet.
— Chcę ją dać wypchać! wykrzyknął hrabia.
— Och, panie dziedzicu, ten zacny pan byłby mi zostawił skórę!... rzekł stary Fourchon.
— Więc dobrze, rzekła hrabina, dostaniesz pięć franków za skórę, ale zostaw nas...
Silny i ostry zapach dwóch włóczęgów tak zapowietrzał jadalnię, że pani de Montcornet, której delikatne powonienie cierpiało, byłaby zmuszona wyjść, gdyby Fourchon i Mucha zostali dłużej. Tej okoliczności starzec zawdzięczał swoich dwadzieścia pięć franków; wyszedł wciąż spoglądając niespokojnie na pana Michaud, i kłaniając mu się raz po raz.
— To co powiedziałem panu dziedzicowi, panie Michaud, dodał, to dla waszego dobra.
— Albo dla dobra ludzi którzy cię płacą, rzekł Michaud przeszywając go głębokiem spojrzeniem.
— Skoro podacie kawę, zostawcie nas, rzekł generał do służby, a zwłaszcza zamknijcie drzwi...
Blondet, który jeszcze nie widział generalnego strażnika Aigues, doznał na jego widok uczuć zgoła odmiennych niż te, które w nim obudził Sibilet.
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/130
Ta strona została przepisana.