Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/179

Ta strona została przepisana.

— Będzie pan hrabia handlował drzewem? rzekł Sibilet widząc wzruszenie ramion generała, zgoda. Nie zajmujmy się pańskiemi sprawami tutaj. Weźmy Paryż. Trzeba będzie wynająć skład, płacić koncesję i podatek, płacić prawa spławu, prawa komory, koszta wyładowania i rąbania, mieć zarządcę, buchaltera...
— To niepodobieństwo, rzekł żywo generał przestraszony. Ale czemu nie miałby się nikt zgłosić?
— Pan hrabia ma wrogów w okolicy...
— Kogóż?
— Najpierw pana Gaubertin...
— To ten hultaj, po którym pan objął posadę?
— Nie tak głośno, panie hrabio!... rzekł Sibilet, moja kucharka może słyszeć.
— Jakto! nie mogę mówić u siebie o nędzniku, który mnie okradał? odparł generał.
— W imię pańskiego spokoju, panie hrabio, chodźmy stąd trochę dalej. Pan Gaubertin jest merem La-Ville-aux-Fayes...
— A, winszuję temu miasteczku, kroćset bomb, ładny ma zarząd w istocie!...
— Niech mnie pan raczy słuchać, panie hrabio, i niech mi pan wierzy, że tu chodzi o rzeczy bardzo poważne, o pańską przyszłość tutaj.
— Słucham, chodźmy tedy usiąść tam na ławce.
— Panie hrabio, kiedy pan odprawił pana Gaubertin, musiał sobie znaleźć jakieś zajęcie, bo nie miał majątku...