Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Kiedy usłyszał krok konia, odwrócił głowę, poznał hrabiego i zafrasował się.
— No i cóż, Kuternoga, mój chłopcze, rzekł generał do starego strażnika, nie dziwię się że wycinają Gravelotom moje lasy; ty bierzesz swoją posadą za kanonję!...
— Dalibóg, panie hrabio, spędziłem tyle nocy w pańskich lasach, że nabawiłem się kataru. Cierpię dziś rano tak, że żona właśnie czyści rondel w którym grzała mi kataplazm.
— Mój chłopcze, rzekł generał, nie znam innej choroby prócz głodu, na którąby pomagały kataplazmy z kawy z mlekiem. Słuchaj, ladaco. Oglądałem wczoraj mój las i las panów de Ronquerolles i de Soulanges; ich lasy są doskonale strzeżone, a mój jest w opłakanym stanie.
— Ba, panie hrabio, oni są zasiedzieli w okolicy, ludzie szanują ich dobro. Jak pan chce, abym ja się bił z sześcioma wsiami? Milsze mi jeszcze życie niż pański las. Człowiek, któryby chciał pilnować pańskich drzew jak należy, dostałby jako zapłatę kulę w łeb w tym lesie...
— Tchórzu! odparł generał, hamując wściekłość jaką w nim obudziła bezczelna odpowiedź gajowego. Ta noc była wspaniała, ale kosztuje mnie sto talarów na dziś, a tysiąc franków szkody na przyszłość. Zabierzesz się stąd, mój drogi, albo rzeczy się zmienią. Każdy grzech można okupić. Oto moje warunki. Oddaję ci dochody z kar, pozatem będziesz miał trzy franki za każdy protokół. Jeżeli ja nie wyjdę