wstrętu do ludzi przewrotnych i ich kombinacji, do szczwanych złodziei, którzy upokarzali jego miłość własną. Zauważył niebawem, że wszystkie inne majątki szanowano: szkody powtarzały się jedynie w Aigues; czuł tedy wzgardę dla chłopów, natyle niewdzięcznych aby łupić napoleońskiego generała, człowieka dobrego, szlachetnego. Z czasem wzgarda ta przemieniła się w nienawiść. Ale daremnie podwajał się i potrajał; nie mógł być wszędzie, a wrogowie broili wszędzie naraz. Groison przedstawił generałowi konieczność zorganizowania obrony na stopie wojennej, przedstawiając mu bezsilność swego własnego poświęcenia i malując fatalny nastrój mieszkańców doliny.
— Coś w tem musi tkwić, generale, rzekł; ci ludzie są zanadto zuchwali, nie boją się niczego, jakby liczyli na samego Pana Boga!
— Zobaczymy, odpowiedział hrabia.
Nieszczęsne słowo! Dla wielkich polityków, słowo „widzieć” nie ma czasu przyszłego.
W tej chwili, Montcornet miał rozwiązać trudność, która mu się wydała najbardziej nagląca: trzeba mu było alter‘ego, któryby go zastąpił w merostwie przez czas pobytu w Paryżu. Zmuszony szukać człowieka umiejącego pisać i czytać, ujrzał w całej gminie jedynie niejakiego Langlumé, dzierżawcę młyna. Wybór był fatalny. Nietylko interesy generała — mera a zastępcy — młynarza były zupełnie sprzeczne, ale jeszcze Langlumé wąchał się z imć Rigou, który mu pożyczał pieniędzy na obrót
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/199
Ta strona została przepisana.