licznych naprawek, chromił od deszczów łysą prawie głowę. Spływały z niej dwa pasma włosów, które malarz zapłaciłby po cztery franki za godzinę, aby móc skopjować ten olśniewający śnieg, układający się tak jak na klasycznych wizerunkach Boga Ojca. Z zapadniętych policzków można było wnosić, że bezzębny starzec częściej zwraca się do baryłki niż do dzieży. Biała i rzadka broda dawała coś groźnego jego profilowi szorstkością krótko ostrzyżonej szczeci. Oczy jego, za małe na ogromną twarz, skośne jak u świni, wyrażały zarazem chytrość i lenistwo; ale w tej chwili rzucały jakgdyby blask, tak to spojrzenie strzelało prosto na rzekę. Za całe ubranie biedak miał starą bluzę, niegdyś niebieską, oraz spodnie z owego grubego płótna, którego się w Paryżu używa do pakowania. Każdy mieszczuch zadrżałby widząc na jego nogach potrzaskane saboty, nawet bez odrobiny słomy dla złagodzenia kantów. To pewna, iż bluza i spodnie mogły mieć wartość jedynie do kotła w papierni.
Przyglądając się temu wiejskiemu Djogenesowi, Blondet zrozumiał typ chłopów, których widuje się na starych dywanach, starych obrazach, rzeźbach, a który dotąd wydawał mu się fantazją. Przestał bezwzględnie potępiać szkołę Brzydoty, pojmując, że u człowieka piękność jest jedynie pochlebnym wyjątkiem, chimerą w którą sili się wierzyć.
— Jakie mogą być pojęcia, obyczaje podobnej istoty, o czem on myśli? powiadał sobie zaciekawiony Blondet. Czy to jest mój bliźni? Mamy wspólną jedynie postać, a i to...!
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/58
Ta strona została przepisana.