Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/60

Ta strona została przepisana.

ków i oddawała mi skórkę!... Mucha! zakrzyknął z cicha, pozieraj dobrze...
Po drugiej stronie wody, Blondet ujrzał w olszynie dwoje oczu błyszczących jak oczy kota; następnie ujrzał brunatne czoło, rozczochrane włosy blisko dwunastoletniego dziecka leżącego na brzuchu. Dzieciak gestem wskazał wydrę i dał starcowi znak że jej nie traci z oczu. Blondet, urzeczony palącą nadzieją starca i dziecka, dał się ukąsić biesowi polowania. Ten bies, mający dwa szpony, Nadzieję i Ciekawość, prowadzi człowieka dokąd zechce.
— Skórę sprzedaje się kapelusznikom, dodał starzec. To takie delikatne, takie miętkiie! Z tego się robi kapelusze!...
— Tak myślicie, stary? rzekł Blondet z uśmiechem.
— Ba! pewnie że pan musi wiedzieć lepiej odemnie, mimo że mi już idzie na siedemdziesiątkę, odparł pokornie i z szacunkiem starzec, pochylając głowę ruchem zakrystjana: może mi pan wytłómaczy, czemu to się tak podoba konduktorom i karczmarzom.
Blondet, ten mistrz ironji, już uderzony słowem naukowy, zwietrzył jakieś drwiny starego chłopa; ale naiwna jego poza i bezmyślny wyraz uspokoiły go.
— Za mojej młodości widywało się dużo wydrów, dobra jest tu na nie okolica, podjął stary; ale tyle się ich napolowano, że teraz dobrze jeśli ujrzymy jeden ogon na siedem lat... To też pan podprefekt w La-Ville-aux-Fayes... — Pan go znają? Mimo że Paryżanin, to zacny panicz, jak i pan, lubi osobliwości: — Zaczem,