Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/65

Ta strona została przepisana.

większem podnieceniu: — Widzi ją pan, tam, pod skałą!
Blondet, umieszczony przez starca tak, że słońce padało mu w samą twarz, trzepał z całą ufnością wodę.
— Heee! tam niech pan idzie, ku skałom! krzyczał stary Fourchon, dziupla jest tam, na lewo od pana!
Podniecony długiem wyczekiwaniem, Blondet ześlizgnął się z kamienia i skąpał nogi w rzece.
— Śmiało, panoczku, śmiało... Już pan ją ma. A wciórności! przemyka panu między nogami! O przemyka... Przemyka, rzekł starzec z rozpaczą.
I, jakgdyby roznamiętniony łowami, starzec dotarł brodząc w wodzie aż do Blondeta.
— Chybiliśmy ją z pańskiej winy!... rzekł stary Fourchon, któremu Blondet podał rękę i który wyszedł z wody jak tryton, ale jak tryton zwyciężony. Szelma, jest tam, pod skałami!... Puściła rybę, rzekł stary patrząc w dal i pokazując coś, co pływało... Będziemy mieli choć lina, bo to prawdziwy lin!...
W tej chwili lokaj w liberji i konno, wiodąc za uzdę drugiego konia, pojawił się w galopie na drodze do Couches.
— Oho, człowiek z zamku, zdaje się że pana szuka, rzekł stary. Jeżeli pan chce wrócić przez rzekę, Podam panu rękę... Och, mnie to nie szkodzi, że się zmoczę, oszczędzam na praniu!...
— A katar? spytał Blondet.
— A, ba! nie widzi pan, że słońce nas wypaliło, chłopaka i mnie, jak fajkę żołnierską! Niech się pan